Strona korzysta z plików cookies. Więcej informacji znajdziesz
w Regulaminie.

„Zofia Rydet o »Zapisie socjologicznym«”, „Konteksty”, 1997,
nr 3-4 s. 192-198. Nagranie (1988), redakcja, tytuły – Anna Beata Bohdziewicz

Człowiek i jego przedmioty

Pomysł „Zapisu” był taki, żeby człowieka przedstawić poprzez przedmioty, jakie on posiada. Wcześniej robiłam podobne zdjęcia, ale takie trochę bardziej reporterskie. I na jakąś wystawę dałam raz taki zestaw: portret człowieka, a wkoło inne zdjęcia – fragment domu, okno i przedmiot, które go otaczały. Ale to nie było jeszcze to.

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”
Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

Robiłam chałupy z zewnątrz, a chciałam robić je w środku. Ale nie miałam odpowiedniego sprzętu, ani flesza, ani obiektywu szerokokątnego... Jak kupiłam sprzęt, to od razu wiedziałam, że to jest to. Początkowo myślałam, że człowiek nie będzie taki ważny, że on będzie sobie tylko gdzieś siedział z boku. Okazało się, że człowiek jest właściwie najważniejszy. Całe otoczenie go określa, ale on jest najistotniejszy i musi siedzieć w środku. I musi patrzeć prosto w obiektyw. Jeśli patrzy w bok, to to mi psuje całą koncepcję. Kiedy potem zestawiam odbitki obok siebie, to efekt jest zupełnie inny, jeśli to jest zrobione konsekwentnie. Nie jest ważne, czy przedmioty są brzydkie, biedne czy ładne... Czasami to jest mylące, bo są ludzie, którzy nie potrafią sobie urządzić pomieszczenia, ale im dłużej to robię, tym bardziej jestem przekonana, że jednak człowieka otaczają przede wszystkim przedmioty i że one go określają.

Pierwsze chaty

Potem doszłam do wniosku, że chodzi też o zatrzymanie czegoś, co przemija. Bo szybko zauważyłam, że te chaty bardzo szybko znikały, bardzo się zmieniały. Zaczęłam od najbiedniejszych. Może dlatego, że pierwsza chata, którą sfotografowałam, była tak przerażająco biedna. Mieszkała w niej trójka starych ludzi, chatka była strasznie maleńka! Na samym środku kuchnia, dwa wyrka, a wszystko oklejone obrazkami powycinanymi z różnych rzeczy, z papierków po cukierkach, opakowań. Szafa, kufer, wszystko było oklejone. Potrzeba piękna u tych bardzo biednych ludzi była taka... bardzo wyrafinowana – oni tego potrzebowali i poszukiwali. To mnie też przekonało, że przedmioty często mówią więcej o człowieku, aniżeli on sam o sobie.

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

Więc taki był pierwszy dom. Drugi dom stał zaraz obok. Był mniej ciekawy. Mieszkała w nim kobieta, która wynajmowała pokoje letnikom i przez to miała gust już trochę zmieniony. Na ścianie wisiał wielki obraz Matki Boskiej, obok tego krzyż, a z drugiej strony wisiał wycięty z gazety portret Gierka z Breżniewem.

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

Przypięte taką wielką szpilką. Ja się jej pytam – Pani Heleno! Tu ma pani Matkę Boską, krzyż, a tu Gierek? Jak to? – A ona na to – Pani! Ja bym go za dupę jeszcze bardziej przypięła, żeby się wynosił, ale ja to tak mam naumyślnie. Matka Boska to jest moje serce, a jak tu goście przychodzą na obiad, niech widzą, że władza. Jak mi coś zechcą zrobić, to ja im pokażę, co chcecie, mam Gierka, mam Breżniewa! – A trzeci dom to był dom garncarza. Tam zrobiłam bardzo dużo zdjęć, i w domu, i w garncarni. Bardzo ładna para. On był bardzo stary i chory, w następnym roku umarł.

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”
Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

Pierwszy rok

Rok 1978 był najbardziej owocny. Dzień w dzień, deszcz nie deszcz, razem z Kaśką [Katarzyna Augustyńska – wnuczka Tadeusza Rydeta, brata Zofii Rydet] biegałyśmy raniutko do autobusu, a potem cały dzień na piechotę, bez jedzenia, chyba że nam coś dali albo znalazło się jakiś sklep i coś kupiło. Miałam olbrzymie żniwo tego pierwszego roku. Pojechałam do Gliwic, wywołałam to wszystko, zrobiłam pierwsze odbitki i byłam zupełnie olśniona. Ja dostrzegam często piękno tego nie w momencie fotografowania, ale później, kiedy plamkuje odbitki. Jestem po prostu zachwycona. Kiedy wchodzę do chałupy, to jestem spięta i często nie widzę wielu rzeczy, chociaż niektóre spostrzegam momentalnie. Więc pomyślałam sobie – tak, to jest to! I było wtedy jakieś sympozjum dosyć ważne, była Czartoryska, była Gardzielewska i jeszcze inne osoby... No i pokazałam im te zdjęcia. Wszyscy powiedzieli, że to jest bardzo dobre, bardzo ciekawe. To mi bardzo pomogło, utwierdziło mnie, że warto to robić. I potem to już wszystko wydawało mi się bardzo interesujące. Chciałam mieć różne domy. Zaczęłam więc fotografować domy znajomych w Gliwicach... Ale to było bardzo krępujące, bo najpierw trzeba się było napić herbaty, pogadać, a potem oni jeszcze chcieli mieć te zdjęcia... Byłam też w domu akademickim, gdzie wszyscy mają takie same pokoje, a jednak każde „mieszkanie” było tam inne. Inne były pokoje studentów ze wsi, a inne tych z miasta.

Pierwsze wystawy

Pierwszy raz pokazałam „Zapis” w Gorzowie w 1979 roku [X Gorzowskie Konfrontacje Fotograficzne, Gorzowskie Towarzystwo Fotograficzne, Muzeum Okręgowe]. Jerzy Olek pokazał wtedy początki swojej fotografii elementarnej, Dłubak królował. Cała duża sala to były ich zdjęcia. Takie białe i czarne kropki Olka, różne podpisy... Cała sala była konceptualna. A w bocznych, małych salach był mój „Zapis”. I co się okazało. Ludzie, i to też nasi, fotograficy, szybko przechodzili przez tę ich salę, a potem przed moimi zdjęciami stali długo, bardzo długo... Stali, oglądali, potem się pytali... i mówili: – Ach! Jakie to świetne. Cudowne! – Dałam tam też wtedy trochę zdjęć inteligencji i ludzie mi mówili – ale pani powinna dać jeszcze więcej tych głupków... – Jakich głupków? Chodziło im o inteligentów. Bo mieszkania inteligencji wyglądają zupełnie inaczej. Miałam na przykład takie zdjęcie: pusto i tylko stoi meblościanka, wisi jeden obrazek i siedzi taki inteligent i ma naprawdę jakąś taką głupią minę... Oni są bardzo nieszczęśliwi, bo nie mogą się urządzić, tak jakby chcieli. Sami też nie wiedzą, co powiesić na tych ścianach. Albo nic tam nie mają, albo w wielu przypadkach mają jakieś różne krajobrazy, takie ładniutkie pejzaże... Więc wtedy w Gorzowie podszedł do mnie Andrzej Baturo z jakimiś jeszcze reporterami z Warszawy i mówią: – No, ale pani jest odważna! A gdybyśmy zrobili taką dużą wystawę reporterską, to wzięłaby pani w niej udział, odważyłaby się pani? A ja mówię: – Dlaczego nie miałabym się odważyć?! No i potem Baturo zrobił taką wystawę („Pierwszy ogólnopolski przegląd fotografii socjologicznej”, Bielsko-Biała, 1980). Wystawa była świetna, ale trwała bardzo krótko. Wysłałam tam dużo moich zdjęć, w zestawach łączonych po cztery prace: cztery kobiety, czterech mężczyzn, czworo dzieci itd. Bardzo długo się zastanawiałam nad każdym zestawem, każdy taki zestaw miał swój sens, przedstawiał też jakiś konkretny region Polski. A oni mi to wszystko pomieszali i całą ścianę gęsto wytapetowali tymi zdjęciami, nie było żadnych odstępów, taki natłok tych różnych ludzi i wnętrz. Nie mogłam na to patrzeć! To było wielkim błędem, że tak to pokazali, bo bardzo dużo zależy od tego, jak się wystawia te zdjęcia. Miałam o to do nich żal, ale oni powiedzieli, że tak było ciekawie. Dla mnie nie. Zrobili mi tym dużą krzywdę.

Cały ten cykl miał mieć zupełnie inny tytuł, ale już nie pamiętam jaki. To chyba Urszula Czartoryska wymyśliła „Zapis socjologiczny”. Chociaż to nie jest dzieło naukowe, ja tego nie chcę robić „naukowo”. Mam stary tytuł gdzieś w zapiskach, ale teraz już to musi się tak nazywać, bo ten tytuł już do tego przylgnął.

Rozrastanie się cyklu

Początkowo fotografowałam tylko jedną ścianę, na której gromadziło się wszystko, co było dla mnie ważne. Teraz robię cztery ściany. Jakby cały dom. Gdybym teraz robiła jakąś wystawę, to zrobiłabym wszystko zupełnie inaczej. Robiłabym takie tryptyki, że ta sama osoba będzie siedziała tu i tu, i tu, i tu. I byłby z tego taki dom. Poza tym chciałabym też dać wielkie zdjęcie przedstawiające całą daną wieś i krajobraz wkoło. I zestawy. Chata z zewnątrz i wewnątrz, tak jak pokazywałam. Potem inne. Chata, fragment chaty z zewnątrz, np. numer, ozdoby. Potem wnętrze, a tutaj dajmy na to portret. Musi być większa rozmaitość, nie mogą być tylko takie jednakowe ciągi. I muszą też być różne formaty zdjęć.

Konieczne też są portrety, dlatego właśnie je robię. Nie jestem jeszcze pewna, czy to będą portrety robione z góry czy inne. Te robione z góry mają być w takich specjalnych ramach, jakby z obrazów świętych, tak jak w kościołach są portrety świętych, takie wydłużone, zdeformowane... Chciałabym właśnie takie zrobić. Dlatego fotografuje starych i brzydkich ludzi, bo chciałam z nich zrobić takich niemal świętych, ich twarze nabierają wtedy zupełnie innego wyrazu. Mam jeszcze serię portretów kobiet w drzwiach, one stoją na sześć sposobów, widać kawałek dachu, kawałek chałupy... i potem też robiłam z tego sekwencje i układy, jak one stały, robiła się z tego cała kompozycja.

Mam też różnego rodzaju historie z oknami, bardzo ładne. Okna od wewnątrz. Bo w starych chatach zawsze między oknami stoi stół. W okienkach zawsze są kwiaty, a na stole znajduje się wszystko to, co jest najpotrzebniejsze temu człowiekowi – okulary, jakieś figurki, czasami bardzo śmieszne rzeczy. Takie martwe natury.

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

A same okna są też czasami bardzo ładne... Robię też zdjęcia dróg z ciekawszymi nazwami wsi. Mam już tego ze 30–40 sztuk... chyba jeszcze trochę za mało. Aha, no i mam „mit fotografii”. To jest bardzo ładne... Myślałam też, teraz to spostrzegłam, że bardzo charakterystyczne są sionki. Ale już jest za późno, nie wiem, czy jeszcze ich dużo znajdę. To wszystko mi się rozrasta, formalnie też. Ale ciągle widzę coś nowego i zaraz chcę zrobić całą serię. Teraz, od zeszłego roku, zaczęłam szaleć z zawodami. Do każdego zawodu robię też szyldy. Szyldy są bardzo ciekawe. Czasami trochę nawet szachruję, bo jak mam dobre wnętrze, a nie mam do niego ładnego szyldu, to biorę od innego...

Zaczęłam też robić zdjęcia w biurach. To jest bardzo ciekawe, jak każdy sobie urządza swój kącik. Zaczęłam też fotografować w autobusach, zawsze z drugiego siedzenia za kierowcą, lusterko, w którym odbija się jego twarz i to wszystko, co jest wokoło, wszystkie te dekoracje.

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

Ciągle mam nowe pomysły, muszę to zaraz fotografować, to jest jak nałóg, jak wódka dla alkoholika. Mam tysiące filmów, z których nie mam nawet odbitek... Cale życie kolekcjonowałam różne rzeczy. Najpierw zbierałam malowanki dziecinne, potem obrazki święte, potem kartki, znaczki, mam przepiękne zbiory do dziś... To jest bardzo silne w mojej naturze... I w fotografowaniu też jest coś z tego.

Obraz w chacie polskiej

A w ogóle to mogłabym – i to byłoby bardzo ciekawe, bardzo pouczające – przedstawić historię obrazu w polskich domach. Więc tak, mamy te ciągi obrazów w chałupach wiejskich i góralskich. Potem, nie wiem, jakim cudem to weszło, są takie podłużne fotografie, Matka Boska, aniołki, w takich wielkich ramach, malowane na kolorowo. Są też sarenki, zachody słońca. Potem, w całej Polsce jest to podobne – drukowane chyba jeszcze gdzieś przed wojną same Matki Boskie, Serce Pana Jezusa, też w takich dużych ramach. Potem przychodzą makaty, bardzo różne. Na Podhalu to jest coś innego, to jest Chicago, niespotykane rzeczy! Duże makaty, na całą ścianę. Robione chyba w USA. Zachody słońca albo Ostatnia Wieczerza, portrety Matki Boskiej i jakieś historie mitologiczne. Są też ręcznie malowane, jakby na płótnie, anioły, w środku Chrystus, z napisami... A potem są takie malutkie makatki, przeważnie do kuchni, z bardzo ładnymi napisami. Na przykład „Dobry mąż pomaga żonie wciąż”, jest żona, piecze ciasto, a obok siedzi mąż i gra na gitarze. Cudne historie!

Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”
Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”
Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny 1978-1990”

(...) Po co to robię?

Tyle tego mam, ale czasami się zastanawiam, czy to ma w ogóle jakiś sens? Po co ja to robię? Nikt tego nie chce. To jest takie ciekawe, a ja nie mogę tego nigdzie pokazać. Bo tego nie ma właściwie, jak pokazać... Ale każdego lata, jak pies wraca do budy, tak ja wracam z powrotem do tego.

(wypowiedź nagrana w sierpniu 1988 r.)