Fragment listu Zofii Rydet do Krystyny Łyczywek, Gliwice 12 stycznia, 1982 r.
Teraz czuję się dobrze tylko w swojej ciemni, przy swojej pracy. Siedzę tam prawie całe dnie, mimo że brak wentylacji mnie wykańcza. Wychodzę tylko na obiad (...)
Wciąż myślę, jak to dobrze, jakie to szczęście, że mam swoją fotografię, pracuję teraz cały czas nad „Zapisem”. Im bardziej to się rozrasta, tym bardziej wierzę i chcę wierzyć, że będzie to mieć wielką wartość. Teraz wiem na pewno, że jednak największą wartością fotografii jest nie jakieś działanie artystyczne, które przemija, ale jej treść, jej rola dokumentacyjna. Wciąż robiąc odbitki, sama zachwycam się tym, co udało mi się utrwalić, tyle w tym szczegółów mówiących o ludziach naszych czasów.
(...) Na szczęście kupiłam dość dużo papieru, który jest mi bardziej potrzebny niż masło. W Foto-optyce powiedziano mi wczoraj, że wszystkie materiały fotograficzne już są w hurtowni, ale podrożeją 300 do 400%. Na szczęście dostałam dwuletnie stypendium, to bardzo mi pomoże.
Bardzo ładne mam wnętrza z naszych wędrówek po Kaszubach, jestem ciekawa Twoich, jakby to było cudownie, gdybym to wszystko miała w kolorze. Ale cóż, tego już nigdy nie zrobię, tak mi żal, że już mam tak mało czasu przed sobą i takie ciężkie czasy.
Ten list zaczęłam pisać dziesięć dni temu i wciąż nie mogę go skończyć. Rano wstaję koło ósmej, śniadanie, porządki i o dziewiątej zamykam się w ciemni do pierwszej, potem idę na obiad i ewentualne zakupy w drodze powrotnej, przeważnie koło trzeciej jestem już w domu, trochę odpocznę i znów zamykam się w ciemni do dziewiętnastej. W ciemni jest zupełna parnia, upał i duszno. Potem kolacja, dziennik TV i film, które przeważnie są teraz fatalne, ale muszę trochę odpocząć. Potem wykańczam zdjęcia, daję na szkło, retuszuję itd. Koło dwunastej idę spać. Naturalnie jeszcze są różne wizyty kolegów, które mi przerywają pracę, ale przychodzą przeważnie koło dziewiętnastej i to już mi nie przerywa pracy. A wciąż mam poczucie, że muszę się spieszyć, bo jak mnie zabraknie, nikt tego nie zrobi i wszystko nic nie będzie warte. Ty masz jednak Ewę i ona zawsze może wykorzystać Twoją pracę, a z moich nikogo to nie interesuje i jeśli nie będzie wykończone i opracowane w całości, zostanie pewnie wyrzucone.
Robię różne formaty, najwięcej jednak 24 x 30 cm, ale też 30 x 40 cm, a mam też dwadzieścia zdjęć 40 x 50 cm, niestety dużego papieru nie ma, a muszę mieć też trochę większych formatów, aby nie było nudnie. Nie są to same wnętrza, choć one są najważniejsze, ale jest cały szereg innych cykli, np. chaty, detale, rodzaje martwych natur, kobiety stojące w drzwiach w bardzo charakterystycznych pozach, portrety itd.
Żyję tym i zapominam o wszystkim, działa to jak opium, i jestem tak uparta jak w czasie naszych wyjazdów w upale na Kaszubach. Nieraz wracam z miasta, które jest teraz takie straszne, brzydkie, smutne, niemal surrealistyczne (niestety nie można tego fotografować), przygnębiona i zmęczona kolejką, ale jak tylko wejdę do ciemni i widzę pod powiększalnikiem moje wnętrza, wraca mi spokój i siły.