Fragmenty nieopublikowanej rozmowy przeprowadzonej z Zofią Rydet przez Joannę Kubicę z miesięcznika „FOTO”, 1987, Fundacja im. Zofii Rydet
„Zapis” rozrasta mi się niepostrzeżenie – fotografuję chatę z zewnątrz, potem wchodzę do środka, staram się czymś zachwycić, żeby zjednać sobie gospodarzy, i proszę ich, żeby mi pozowali, potem staram się z nimi zaprzyjaźnić.
Rozmawiam z nimi, to są często niezwykli ludzie – mają tyle własnej mądrości życiowej, mają imponujący stosunek do śmierci, do przemijania.
Fotografuję też portrety – same twarze na tle wnętrza. Te wnętrza to też niezwykłość ogromna – jest tam tyle różnych drobiazgów, przedmiotów, „perełek”, które udaje mi się utrwalić. Każda makatka jest inna niż pozostałe – to naprawdę śliczne rzeczy.
Mówię „śliczne” nie dlatego, że sama chciałabym się takimi otaczać, ale dlatego że w swoim miejscu, w otoczeniu tamtych, konkretnych ludzi, one po prostu takie są. Utrwalam to, czego być może już niedługo nie będzie. Na przykład robię dokumentacje różnych zawodów – wiejska fryzjerka, listonosz, leśnik, szewc... Dla większości tych ludzi własny zawód jest czymś najwspanialszym na świecie i ja staram się to udokumentować. W „Zapisie”, w tej konwencji mieści się też mój cykl „Kobiet na progach” – zawsze proszę gospodynie, by stanęły przed wejściem do swoich domów, i już choćby po tym można rozpoznać, gdzie zdjęcie zostało zrobione – jeżeli kobieta jest wyższa niż drzwi do jej chaty – wiadomo od razu, że to Podhale, jeżeli natomiast drzwi kończą się gdzieś wysoko nad głową gospodyni – to Śląsk.
Robię też cykl „Okna”, a także coś, co nazwałam „Mit fotografii” – zazwyczaj nad łóżkiem gospodarzy wisi na przykład ich zdjęcie ślubne, które staram się sfotografować, by następnie zakomponować kilka fotomontaży, których zamysłem jest umieszczenie tegoż zdjęcia znad łóżka w miejscach dla domu najważniejszych – w kuchni, przy kredensie...
(...)
Chodząc po wsiach, fotografując ich mieszkańców, miałam okazję napatrzeć się na tyle ludzkich cierpień, nieszczęść, biedy, a jednocześnie spotkałam się z ogromną, często może nieuzasadnioną wiarą w ludzi i ogromną wiarą w Boga. W swoich fotografiach, które są częściami „Zapisu”, starałam się zawsze pokazać nie tylko to, co stanowi wartość etnograficzną czy choćby socjologiczną. Zależało mi także na przedstawieniu wartości, świata prostoty, świata, który odchodzi już chyba bezpowrotnie. Proszę sobie wyobrazić staruszkę, która ma osiemdziesiąt pięć lat, mieszka zupełnie sama w chylącej się ku ziemi chacie. Sypia na barłogu, na którym ma jakieś resztki słomy, brudną płachtę do przykrycia, żyje z tego, co przyniosą jej ludzie ze wsi. I ta kobieta ma w sobie tyle optymizmu, tyle wiary, że „Bóg zechce ją niedługo wziąć do siebie” i skończą się jej cierpienia. Ona wierzy, że ludzie są naprawdę dobrzy, bo przecież przychodzą do niej, przynoszą jej wodę, jedzenie, a że czasem zapomną... Oni przecież też mają swoje sprawy. Czy gdzieś jeszcze znajdę kogoś, kto tak myśli? Nie wiem – utrwalam na zdjęciach tę staruszkę, jej otoczenie i mam poczucie, że pozostawiam ją na zawsze na kliszy – ten świat przetrwa. Staram się, żeby moja fotografia była właśnie świadectwem takiego myślenia i takiego odczuwania, żeby dokumentowała nie tylko to, co widać, ale i to, co można wyczuć, domyślić się.