Strona korzysta z plików cookies. Więcej informacji znajdziesz
w Regulaminie.

Zofia Rydet, „O swojej twórczości”, Wydawnictwo Muzeum w Gliwicach, Gliwice 1993

W 1978 r. rozpoczęłam swój „Zapis socjologiczny” (...) [który] miał być takim balsamowaniem czasu, miał, czy raczej ma, utrwalić to, co już się zmienia, a co, choć jest jeszcze realną rzeczywistością, przestaje istnieć i może już w niedługim czasie będzie trudne do wyobrażenia. Ma pokazać wiernie człowieka w codziennym jego otoczeniu, wśród jakby tej otoczki, którą sam sobie stwarza i która z jednej strony staje się dekoracją jego bezpośredniego otoczenia – wnętrza, ale która także pokazuje jego psyche, mówi czasem o nim więcej niż on sam.

(...)

Początkowym moim założeniem było: ważniejsze są przedmioty, wnętrze, człowiek jest tylko elementem określającym to wnętrze, ma być statyczny, jakby sam był przedmiotem, wobec tego musi siedzieć na wprost aparatu i patrzeć w obiektyw; zdjęcia będą robione zawsze tym samym aparatem i obiektywem, w tym samym oświetleniu i mniej więcej z tego samego punktu widzenia. Bo przecież miał to być jak najbardziej prosty, obiektywny, autentyczny zapis zastanej rzeczywistości robiony z chłodnym dystansem.

A tymczasem już w czasie pracy zobaczyłam, że to jednak nabiera zupełnie innych rumieńców, że ten zwykły dokument staje się w moich oczach jakąś wielką prawdą losu ludzkiego, że nie potrafię zachować tego chłodnego dystansu, wręcz przeciwnie, że to angażuje mnie bardziej niż wszystko, co do tej pory robiłam, że staje się jakby nową miłością i pasją, przynosząc nowe perspektywy i siły.

Człowiek, który miał być tylko elementem, jednak był najważniejszym, przy tym, to patrzenie w obiektyw tworzy bardzo silną nić między nami, model–aparat–fotograf. Model zdawał sobie sprawę, patrząc prosto w obiektyw z „doniosłości chwili”, tego jakby uwieczniania, zatrzymania jego osobowości tylko jemu właściwej, z nobilitacji go do jakiegoś symbolu, choć sam nie był wielki. Fotograf był jakby magiem potężnym, bo mającym możność zatrzymania czasu, pokonującego choćby na krótko hydrę śmierci. A aparat był tym głównym instrumentem, czarodziejską skrzynką zatrzymującą obraz.

fot. Stanisław Michalski

I tak to stało się niemal narkotykiem. Chodząc całe dnie po wsiach i miastach, wchodząc do domów i spotykając się z tak różnymi ludźmi, zapominałam, że mam ciężki aparat, że boli mnie kręgosłup, że ciężko mi chodzić tak cały dzień. Te spotkania z ludźmi, wciąż nowe i tak bardzo ciekawe dodawały siły. Przy tym uczyły mnie nowej filozofii, nowego wartościowania, stosunku do najbardziej istotnych spraw życia i śmierci.

Zrobiłam przeszło trzydzieści tysięcy zdjęć w dwudziestu województwach, przede wszystkim wieś, której obraz zmienia się z olbrzymią szybkością każdego roku, giną stare chaty kryte słomą, giną małe domki drewniane charakterystyczne dla różnych regionów. Giną stare wnętrza chat z rzędami świętych obrazów.

Wszędzie powstają z ogromną szybkością podobne w całej Polsce pudełka z płaskimi dachami, często ozdabiane szkiełkami czy lusterkami. Nie ma już drewnianych ścian, a w środku wszędzie podobne bibeloty ze sklepów 1001 drobiazgów, złocone i malowane w wisienki szklanki, różne krasnoludki i lalki, sztuczne sztywne kwiaty, choć w ogródku są tak piękne świeże. Ta dokumentacja prawdy współczesnego człowieka, jego egzystencji pokazuje przemiany społeczne, przemiany w sposobie myślenia i odczuwania estetycznego i w sposobie konsumpcji. Widać to najbardziej przy zestawieniach wieś – miasto. Tu też jest całe bogactwo różnic urzędnik – rzemieślnik – naukowiec – artysta. Każdy niemal DOM jest dla mnie obrazem człowieka. Prowadzę do tego dość dokładną dokumentację. Ostatnio fotografowałam zanikające rzemiosła, zwłaszcza wiejskie: kowal, garncarz. Mój „Zapis socjologiczny” to nie tylko wnętrza. Do tego dochodzi mnóstwo innych cykli, np. zdjęcia chat, domków, willi itd. Okna wiejskie od wewnątrz bardzo dekoratywne. Cykl obecności Ojca Świętego.

W 1988 r. byłam dwanaście dni w małym francuskim miasteczku Douchy, udało mi się zebrać dość obszerną dokumentację, z której powstała wystawa „Zapis socjologiczny 1988 Douchy”. W 1989 byłam na Litwie i w Nowym Jorku, gdzie też robiłam ludzi w ich domach. To dało mi bardzo dużo. Wszędzie ludzie są tacy sami, a jednak wnętrza ich domów pokazują istotne różnice.

Rok temu zaczęłam nowy cykl. Mój „Zapis” jest udokumentowany. Postanowiłam, mając dokładne dane, wrócić do tych domów i tych ludzi. To było okrutne, czas jest nieubłagany i wszystko zmienia. Umierają nie tylko ludzie, ale wraz z człowiekiem umiera dom. Giną nie tylko ludzie, ale też wszystko, co ich otaczało. Tylko fotografia może zatrzymać czas. Tylko fotografia ma możność pokonania widma śmierci i to jest moja nieustająca walka ze śmiercią i przemijaniem.

Te moje wędrówki (bez auta) i spotkania z tak różnymi ludźmi są wciąż jednakowo fascynujące. Swoim aparatem zabieram od nich to, co jest dla mnie cenne, zadziwiające i swoiście piękne, i mam głęboką nadzieję, że tym przemówię też do innych, w ten sposób, oddając to, co sama przeżywam.