Zofia Rydet w: Krystyna Łyczywek, „Rozmowy o fotografii 1970-1990”, Szczecin 1990, s. 33-37
Zosiu, w roku 1967 pisałaś do mnie zafascynowana chatami Zalipia i tymi w Jugosławii, i Rumunii, że zawsze wychodziłaś z tych domostw bogatsza o jakąś część czyjegoś życia. A jednocześnie zapytałaś, czy fotografia potrafi oddać, chociażby częściowo, te tak piękne i wzruszające historie, których Ty byłaś świadkiem. (...) Kiedy właściwie powstał u Ciebie zamysł dokonania „Zapisu socjologicznego”? Bo człowiek interesował Cię zawsze – wszystkie Twoje wystawy były jemu poświęcone, od „Małego człowieka”, poprzez „Świat wyobraźni” do „Przemijania”?
Kiedyś z kolegami pojechaliśmy do Jelcza – i tam jedna z hal zamieniona była na boksy – pokoje biurowe. I choć były one identyczne, różniły się bardzo między sobą, bo ludzie tam pracujący ozdabiali je tym, na co lubili patrzeć. Czego tam nie było?... Piękne dziewczyny i święte obrazki. Idole jazzu i zdjęcia dzieci, trofea myśliwych i różance... Każdy z tych osobników wnosił piętno swej osobowości. I tak się to zaczęło...
Powiedz, jaką Ty stosujesz metodę, wchodząc do prywatnych domów? Ja wprawdzie miałam okazję obserwować to, chodząc z Tobą, ale podziel się swymi doświadczeniami.
Pukam do drzwi, mówię „dzień dobry” i podaję rękę.
Wchodząc do mieszkania, bacznie rozglądam się i od razu widzę coś pięknego, coś szczególnego, i to chwalę. Właściciel jest tym ujęty, że mnie się to podoba, ja wtedy robię pierwsze zdjęcie. Każdy ma w swym mieszkaniu coś, co jest dla niego najdroższe. Jeśli mnie się uda to zauważyć, to ten człowiek zaraz mi ulega. Ja właśnie ten moment wykorzystuję. Proszę, by usiedli (bardzo często są to małżeństwa) przed główną ścianą, tą najciekawszą, najbardziej zdobioną obrazami, makatkami... I fotografuję. Punktem centralnym w wiejskiej chacie jest telewizor, który chodzi przez cały dzień. Książek przeważnie brak. Na telewizorze stawiają to, co dla nich najdroższe, najczęściej portret Ojca Świętego Jana Pawła II. Tych zdjęć z Papieżem w różnym otoczeniu mam już tysiące.
Zosiu, nie tylko widzisz w mieszkaniu zawsze coś pięknego, ale również w każdym człowieku. Nawet najbardziej zaniedbanemu, najbrzydszemu staruchowi powiesz, że jest piękny.
Wiem, że niektórzy uważają, że jestem obłudna, wyrachowana, mówiąc tym ludziom, że są piękni. Ale ja naprawdę w każdym człowieku widzę coś interesującego, pięknego, urzeka mnie w nim coś, co warte jest ocalenia – zwłaszcza te cudowne opowieści ludzkie, których wysłuchuję w czasie tych wizyt. Każdy człowiek to osobna historia, niektóre są bardzo ciekawe, niektóre pouczające, czasem przejmujące...
Szkoda, że tego nie nagrywasz, Twoja dokumentacja byłaby pełniejsza...
Magnetofon działa hamująco na ludzi. Kiedyś na Podhalu zobaczyłam w jednej chacie obraz Matki Boskiej, a obok wisiały portrety Gierka i Breżniewa. Zapytałam, jak można wieszać ich obok świętego obrazka. A na to góralka tak mi odpowiedziała – w Matkę Boską to ja wierzę i czczę ją. Gierka i Breżniewa mam w d..., ale oni mnie chronią, gdy tu zagląda czasem ktoś z ważnych. Ponieważ mówiła dalej bardzo ciekawie, przyszłam na drugi dzień w towarzystwie kolegi z magnetofonem. Nic z tego nie wyszło – była sztywna i małomówna.
Tak fotografować, jak Ty to robisz, mogą tylko ludzie, którzy wzbudzają głębokie zaufanie. Czy udaje Ci się to również w mieście?
W mieście wchodzę tylko do tych domów, których mieszkańcy mnie zapraszają. Jest to o wiele bardziej skomplikowane, bo i ja, i oni się do tego specjalnie przygotowujemy. Te domy są zupełnie inne. Jeśli są to rodziny o pewnych tradycjach, to i przedmioty, które tam się znajdują, mają swój styl i tradycję, historię i wartość. Fotografowanie w takim domu jest o wiele bardziej pracochłonne, zabiera więcej czasu, muszę dostosować się do trybu życia mieszkańców, a przede wszystkim muszę zdjęcia potem dostarczyć, czego z reguły nie robię na wsiach. To opóźnia cykl mojej pracy Ja nie mam siły wykonywać tylu powiększeń, a negatywów mam tysiące. W tej chwili pięćdziesiąt filmów czeka na wywołanie.
A czy prowadzisz dokładną ewidencję z nazwiskami, miejscowościami i datami, a może z opisem zasłyszanych opowieści? Przecież wiem, że ci ludzie nie chcą cię tak łatwo z domów wypuścić, że musisz wysłuchać ich zwierzeń, zwłaszcza że często są to ludzie starzy, chorzy i samotni, a szczęśliwi, że ktoś się nimi zainteresował. Takie uzupełnienia opisowe dodałyby tym zdjęciom życia.
Niestety, na to nie mam czasu, ale każde zdjęcie ma swą ewidencję: rok, nazwisko, imię, miejscowość...
Czy fotografujesz zawsze we wnętrzu i z lampą błyskową?
Nie tylko, fotografuję również w otwartych drzwiach, na progu domu, kobiety. Mam już cały cykl matron polskich. One są niby podobne w gestach i pozie – a jednak inne. Pomyśl, bez ubrania nie odróżnisz uczonego od chłopa, lekarza od żebraka... Kobiety fotografowane w drzwiach odróżnić można nie tylko poprzez stroje, ale i dzięki obramowaniu drzwi, które są różne w zależności od regionu. Poza tym, Ślązaczki są na ogół bardzo grube, a mieszkanki Białostocczyzny wysokie i chude.
Czy fotografujesz również w blokach mieszkalnych na osiedlach?
Rzadko, w tych nowych mieszkaniach nie widać osobowości właścicieli – najczęściej jest tam meblościanka, dwa kryształy i trzy książki, a ludzie mają jakiś tępy wyraz twarzy...
Czy założyłaś sobie fotografowanie tylko polskich domów?
Wprawdzie zainteresowali się moją dokumentacją Bułgarzy, Niemcy, a nawet Francuzi, ale ja przecież byłam dopiero w osiemnastu województwach. Za kilkanaście lat takich chat już nie będzie. Ja już teraz, po trzech, czterech latach widzę różnicę – chaty znikają, są przebudowywane... Brakuje mi domów podwarszawskich, ale tam się boję chodzić.
No, jeżeli podjęłaś się tak ogromnej pracy, jak dokumentacja domów w całej Polsce, to masz roboty na dwadzieścia lat.
To, co ja teraz robię, jest wynikiem mego doświadczenia. Wiem, co chcę robić. Dawniej odnotowywałam uczucia, obawy... Teraz dążę do pokazania zwykłego dokumentu. Ta praca konsekwentnie prowadzona daje mi zadowolenie i siły, a poza tym pewność, że po mnie coś zostanie, jeśli oczywiście świat będzie istniał. Dla pewności rozsyłam moje prace w różne miejsca – nie jestem skąpa. Jeśli bomba spadnie tu, to może nie w Moskwie i w Rzymie.
Są tacy, którzy twierdzą, że prawdziwa sztuka powstaje z chłodnego przemyślenia obliczonego na efekt...
Nigdy się z tym nie zgodzę... Dla mnie fotografia jest nie tylko obrazem plastycznym, lecz przede wszystkim językiem, którym bym chciała przemówić do zwykłych ludzi, a nie do wielkich artystów. Największą wartością fotografii jest jej rola informacyjna, jej treść – a nie działania artystyczne, które przemijają. Im bardziej mi się „Zapis” rozrasta, tym bardziej wierzę, że będzie to miało wartość nieprzemijającą. Jestem przekonana, że idę dobrą drogą – mam jeszcze tyle planów, tylko trochę za mało życia przed sobą...
Wyobrażam sobie, że Ty się nigdy nie nudziłaś...
Nie nudziłam się nigdy, ale im bardziej zbliżam się do śmierci sama, tym bardziej chciałabym ją pokonać, fotografując bez przerwy. Chciałabym ocalić i móc zatrzymać tyle ciekawych momentów, tyle twarzy... Dzień, w którym nie fotografuję, uważam za stracony...
A jaką receptę miałabyś na starość?
Im bardziej się starzeję, tym bardziej cenię tę pasję, która nazywa się fotografią. Nie wyobrażam sobie starości bezczynnej. Nie rozumiem ludzi, którzy myślą tylko o tym, co ich boli albo co im zagraża... Jestem szczęśliwa, że mogę fotografować. To fotografia daje mi możność zatrzymania czasu i pokonania widma śmierci. Zwykły dokument, najprostszy... staje się wielką prawdą losu ludzkiego i to jest moja nieustająca walka ze śmiercią, z przemijaniem.