Strona korzysta z plików cookies.

Gliwice, 24 IV 1966

Kochana Krysiu!

Właściwie dziś nie powinnam pisać, bo jestem roztrzęsiona, ale może właśnie list do Ciebie choć trochę mnie uspokoi. Wczoraj, ponieważ wydawało się, że jest lepiej, uprosiłam o urlop od 7 godz. do 11 na drugi dzień. Jurek Lewczyński urządzał imieniny, obiecywał moje [...] niemal na rękach nieść. Byłam na tych imieninach i choć było bardzo przyjemnie, wszyscy byli i okazywali mi dużo serdeczności, ale czułam się niemal obco. Odwieziono mnie potem do domu i rano uprosiłam, że choć parę kroków przejdę przez ulicę. Ale cóż, okazuje się, że jestem do niczego, przeszłam, wlekąc się 50 m, a potem rozpłakałam się jak dziecko. Odwieziono mnie z powrotem, zrozpaczoną, do szpitala. Z dziką zazdrością patrzę na ludzi chodzących, mam tak dużo roboty i swojej, i płatnej, a tu leżę bez nadziei, nawet nie wiem, co mi jest, ale wygląda na jakieś sprawy nerwowo-reumatyczne (na razie nie zesztywnienie kręgosłupa), ale jakieś historie kręgosłupowo-korzonkowe. Noce [...] i bóle już mam dużo mniejsze, ale cóż, po prostu nie mogę chodzić, czasem czuję się jak całkiem stara baba.

W piątek przyjedzie do nas Beyer, niestety nie mogę być na jego prelekcji. Dlatego też nie chciałabym, abyś teraz przyjeżdżała, bo nawet nie będę mogła się z Tobą zobaczyć. Jak wiesz, leżę w szpitalu wojskowym, tu jest szalony rygor, można się widzieć tylko w czwartek i niedzielę od 15–17 po dwie osoby.

Miałam nadzieję, że już za tydzień wypuszczą mnie i pojadę do sanatorium. Ale po dzisiejszej próbie już na nic nie mam nadziei. Tak bardzo dużo tu przeżyłam, dużo śmierci widziałam, tyle różnych chorób i rozpaczy codziennej ludzi. Tego niestety nie można pokazać fotografią. Choć już mam zezwolenie na aparat. Zrozumiałam, że serdeczność i przyjaźń ludzka jest najważniejsza, że bez drugich bliskich ludzi trudno znieść najgorsze. Muszę przyznać, że bardzo dużo do mnie przychodzi, ogromnie mnie to wzrusza. A równocześnie poznałam, jak podli i źli potrafią być ludzie – przy śmierci jednego z naszych profesorów, który umarł sam jak Łazarz (mając dużą rodzinę).

Tak kochana piszesz, że masz kłopoty z dzieciakami, domem, szkołą, ale to wszystko jest cudowne, że właśnie można brać w tym, choćby złym, udział. Jednak tylko zdrowie i śmierć są ważne. Czym innym nie warto się denerwować, a trzeba to przyjmować, nawet złe rzeczy z radością, bo nawet złe jest oznaką życia. Strasznie dużo bzdur napisałam, ale dzisiaj naprawdę bardzo ciężko. Zosia