Strona korzysta z plików cookies.

Gliwice, 23 X 1967

Kochana Krysiu,

Dopiero teraz mogę do Ciebie napisać, myślę, że teraz będę już trochę spokojniej siedziała w domu i pracowała. W tym roku jak nigdy moje wakacje i wyjazdy przedłużyły się aż do jesieni. Najpierw byłam, jak wiesz, dwa tygodnie w Pieninach (Szczawnica), potem tydzień na wędrówce w Krośnieńskim, potem trochę na Podhalu. Od 25 sierpnia do 10 września w Jugosławii, a teraz od 1 X do 15 X w Rumunii, gdzie miałam swoją wystawę.

Olbrzymia ilość niewywołanych filmów, ale i też ilość przeżyć i wrażeń, poznawanie nowych, wciąż innych okolic, różnych ludzi, porównywanie życia zwłaszcza na wsi naszej, jugosłowiańskiej, rumuńskiej, a nawet węgierskiej (bo w marcu tam byłam).

Moje spojrzenie na świat bardzo się rozszerzyło, a jednocześnie coraz bardziej dochodzę do wniosku, że wszyscy jesteśmy jednacy. Bardzo mnie teraz interesuje człowiek i jego dom. Widziałam i fotografowałam piękne chaty Zalipia koło Tarnowa, całe kolorowe, malowane w kwiaty, stare, bardzo piękne drewniane chaty w Pieninach. A potem byłam w małych murowanych domkach nad brzegami Adriatyku, gdzie człowiek z trudem ciężką pracą stara się wydobyć z ziemi i przyrody tak tu na oko bogatej i pięknej możliwość życia. Na koniec odwiedziłam stare wsie mołdawskie w każdej wsi inaczej dekorowane i wprost „straszliwie” czyste w Rumunii. A wszędzie najbardziej serdeczni, najbardziej życzliwi, najbardziej gościnni byli właśnie ci najwięcej biedni, prości ludzie. W Polsce częstowano mnie kwaśnym mlekiem, owocami, w Jugosławii rakiją i czarną kawą, w Rumunii mamałygą i śliwowicą. Zawsze wychodziłam bogatsza o nowe, jakże interesujące historie ludzkie, obdarowana nie tylko drobnymi darami wsi jak jabłka, figi i winogrona, ale przede wszystkim o jakąś część czyjegoś życia.

Czy fotografia potrafi choć częściowo to oddać, czy choć jest tak wspaniała, zatrzymując i utrwalając wszystko, co się dzieje, czy potrafi wydobyć i pokazać uczucia ludzkie tak piękne i interesujące, jednakowe, a jednak inne. Może trzeba by mieć jakiś ukryty magnetofon, może film. Gdybym choć potrafiła pisać (tak jak Steinbeck w „Niebieskich pastwiskach”1, koniecznie to przeczytaj), ileż cudownych opowieści rozrzewniających, wstrząsających czy może śmiesznych można by przekazać innym. Czyż nie ciekawy jest ten 78-letni staruszek w rozpadającej się chacie w Jaworkach, poszukujący ogłoszenia przez gazety KOBIETY i czekający na nią cały rok z prostym łóżkiem przykrytym białym prześcieradłem, jedynym chyba atrybutem bogactwa, sam śpiąc na brudnej ławie i marząc o TEJ, która się przecież powinna zjawić i przekreślić jego przeraźliwą samotność.

Albo daleko w górach Jugosławii przepyszna fotograficznie para staruszków ponad 75 lat, których odchowane ciężką ich pracą dzieci porzuciły, nie chcąc żyć i walczyć z przyrodą – a tych dwoje trzyma się kurczowo ziemi jałowej spalonej słońcem, pełnej kamieni, której uprawa wysysa ich ostatnie siły, ale kochają swój biedny dom, tu muszą żyć i będą umierać. A żadne z dziesięciorga dzieci nie chciało tu zostać i prędko miasto zabrało je. Nawet nie pamiętają o swoich staruszkach. Albo stara rumuńska wieśniaczka, która od lat chowa nieślubne dziecko siostry (bo siostra wyszła za mąż w mieście i mąż jej o tym nie może wiedzieć), marząc, że chłopak (18 lat) będzie wielkim człowiekiem, może lekarzem, może uczonym. Chata biedna, mała, pełna książek dla niej zupełnie pustych. Ona śpi w małej komórce, bo jej chłopak musi się uczyć. Aby go utrzymać, choć chora, pracuje ciężko od świtu do późnej nocy. A jeszcze z zaoszczędzonych na sobie pieniędzy gromadzi już dla niego „wiano”, jak kapy, makatki piękne w swej okropnej brzydocie, które z dumą pokazuje, a które na pewno on później wyrzuci. Tego wszystkiego fotografia nie odda. Życie tych i milionów innych, może jeszcze ciekawsze, przejdzie i nawet nikt nigdy nie dowie się o ich sile, ich wartościach, ich bohaterstwie. Ostatni mój pobyt w Rumunii był pasmem różnych wielkich przeżyć. Przyjmowano nas (byłam ze Zborskim2) bardzo serdecznie, zwiedziłam i poznałam Bukareszt i Mołdawię (gdzie polecieliśmy na cztery dni).

Poznałam dużo kolegów rumuńskich, ich pracę. Czułam się „strasznie wielka” – wystawa była dobrze zorganizowana, dobrze przyjęta, miałam „mowę ”, wywiad w radio, prasa itd. Różne wizyty.3

A do tego wszystkiego, będziesz się śmiała – MIŁOŚĆ, nagle, teraz, kiedy wydawało mi się, że to już jest za mną, nagle jeszcze ktoś zobaczył we mnie interesującą i co śmieszniej – pożądaną kobietę. To był niemal szok dla mnie samej niezrozumiały. Znów miałam naście lat, znów chodziłam wieczorami po mieście, trzymając się za ręce, znów ktoś mówił, że mnie kocha, że jestem mu potrzebna. I znów świat stał się jeszcze piękniejszy, tak jak w fotografii promień światła wszystko zmienia.

On, podobno jeden z najlepszych adwokatów, zainteresował mnie swoją wspaniałą mową obrończą (byłam w sądzie na jego rozprawie, nic nie zrozumiałam, ale mówił pięknie). I choć właściwie to wszystko nie ma sensu i nie zmieni mojego życia, było jednak bardzo piękne. Widmo choroby, starości i śmierci odsunęło się na pewien czas. On chciał mnie tam zatrzymać, chce tu przyjechać, ale ja przecież wiem, że żeby to było piękne, musi tylko zostać krótką przygodą. Teraz tu po powrocie wszystko jest jakby filmem o cudzym życiu, który skończył się, ale pozostawił dużo wrażeń.

PS. Ten list piszę z przerwami – wczoraj byłam na zebraniu Delegatury w sprawie dorocznej wystawy – pokaz wglądówek i niby dyskusja. To wprost żenujące, jak ogół wielkich naszych chodzi w pełni przekonanych o wielkim swoim artyzmie, ale robią tylko forsę (co jest też ważne, ale chyba nie najważniejsze), a prace ich nie mają nawet iskry artyzmu, niemniej, dając kompletne chały, są w pełni szczęśliwi i ogromnie zadowoleni z siebie. Taki jeden np. z naszych milionerów wszystkim dawał wskazówki mocno artystyczne, a na koniec mówiąc, „no a teraz ja wam pokażę”, daje idiotyczne zdjęcia Kremlu, Lenina itp. w Izoheli, to jego stały trik, nikt nie odważy się tego zganić, a przecież to nie ma nic wspólnego z artyzmem. Albo drugi przyniósł 6 zdjęć takiej współczesnej rzeźby z korzeni, wszyscy (nie całkiem) krzyczą, „masz świetne zdjęcie, rewelacja na wystawie” – a to przecież trzeba powiedzieć rzeźbiarzowi, który to wykonał, a w tym wypadku fotografia jest tylko może dobrze technicznie zrobioną dokumentacją, dziełem sztuki może być ta figurka, ale nie jej fotografia. Wróciliśmy z Lewczyńskim wprost przygnębieni. Nie wiem, czy Ty też tak reagujesz – jeśli zobaczę dobre jakieś zdjęcia, dodaje mi to wiary w wartość fotografii i wartość tego, co robię. A po takim zebraniu popadam w zupełne zniechęcenie i wściekłość.

1) John Steibeck, Pastwiska niebieskie.
2) Andrzej Zborski (ur. 1929), fotograf, członek ZPAF.
3) Fragment z brudnopisu przemówienia artystki: „Fotografia staje się dokumentacją rodzaju ludzkiego, wspaniałą wizualną mową, która odkrywa nowe światy. Rozwiązuje nawet problemy, walcząc o prawdę, dając nowe wrażenia. Mnie interesuje zawsze przede wszystkim człowiek, jego radości i smutki, jego pragnienia i samotności, jego dążenia. Ludzie różnych ras i narodowości, różnych warstw i ustrojów zawsze jednak jednakowo przeżywają swoje problemy. W tej wystawie, jednej z moich pierwszych, niestety mocno okrojonej tutaj, dążyłam do złamania stereotypów o dziecku, które choć wszędzie kochane, w większości wypadków nie jest rozumiane. Chciałam pokazać przeżycia małego człowieka, równie silne jak nasze. Zapatrzeni we własne troski, własną mękę nie zawsze dostrzegamy tę drugą połowę ludzkości, nakładając na nią brzemię obowiązków, nieraz nie dajemy wielkich praw dzisiejszego człowieka. Będziemy szczęśliwi, jeżeli potrafiliśmy Wam przekazać choć trochę nowych myśli i przeżyć. Jeszcze raz dziękujemy za wszystko, kończąc zwykłym, ale serdecznym powiedzeniem: niech żyje przyjaźń i współpraca rumuńsko-polska. (...)”.